Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sielski, blady jak ściana, wziął go pod rękę i zaprowadził do drugiego pokoju.
— Mój Ludwiku — mówił struchlały — nie myśl źle...
— Boże uchowaj! — odparł przybyły — złego nic w tem nie widzę, wyjąwszy małą nieformalność. Takie bowiem wizyty składają się zwykle po maskaradzie...
— Ależ, przysięgam ci!...
— Wierzę i dlatego odchodzę — przerwał mu sarkastycznie Lachowicz. — Tylko mi pożycz kilka rubli, bo jestem dziś w okropnych opałach.
Sielski spojrzał na niego z najwyższą pogardą, a następnie rzekł:
— Zaczekaj na mnie...
I wrócił do Leontyny.
— Winszuję panu wspólnika! — zawołała, łkając. — Teraz dopiero pojmuję, com zrobiła, ale już za późno...
— Wierz mi pani, że nie jestem winien temu — odparł znękany Jerzy.
— Wierzę panu!... Masz zresztą świadka w tych oto drzwiach, których zapomniałeś zamknąć...
— Istotnie, że zapomniałem...
Oboje umilkli.
— Jutro — mówiła po chwili, jakby do siebie, Leontyna — stanę się bohaterką ostatniej maskarady. Męża mego serdecznie to ubawi, a ojciec... O, mój ojcze, za cóżem ja cię tak skrzywdziła!...
Sielski zbliżył się do niej z ustami zaciśniętemi i rzekł półgłosom:
— Słuchaj pani... Przysięgam ci na popioły mojej matki, że o wypadku tym nikt wiedzieć nie będzie, choćbym miał jego zabić i sam życie stracić... Postąpiłaś pani źle... bardzo źle, mówię ci to wprost. Lecz mimo to strzec będę twego honoru dotąd, dokąd sama się go nie wyrzekniesz...
— On wszystko powie... Zemści się niezawodnie... Obra-