Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak mi tu było smutno... Nikogo przy mnie niema... Ani mamy... O, żeby się choć mama nie dowiedziała o tem!...
Ale i ta krótka rozmowa wysiliła ją. Dziewczynka położyła się, oblana zimnym potem.
— Ja pewnie umrę... o Boże!...
— Dajże pokój, Anielciu, nie rań mi serca... — przerwała ciotka.
— Kiedy ja się nie boję, tylko... Ja nie wiem, jak się to umiera, i dlatego... tak mi smutno...
Skrzypnęły drzwi, i na posadzkę upadła szeroka smuga światła. Weszła pani baronowa, trzymając Józia za rękę.
— Patrz, Anielciu! — krzyknął chłopiec — jak ja jestem ubrany... Mam buty i kurtkę aksamitną...
— Cicho, Józiu! Jakże się ma Anielcia? — spytała dama, stając nad łóżkiem chorej.
Ciotka Andzia pokiwała głową.
— Jeździłem dziś na koniu — mówił Józio — chodziłem z Krzysztofem po ogrodzie... Mama obiecała mi...
Anielka zerwała się.
— Gdzie mama? — krzyknęła, szeroko otwierając oczy.
Józio umilkł, pani baronowa cofnęła się od łóżka.
— Gdzie jest mama?... — powtórzyła Anielka.
— Ja mówię o naszej mamie chrzestnej — odparł Józio, wskazując na baronowę.
Anielka upadła na łóżko i zakryła twarz rękoma.
Scena ta zakłopotała ciotkę Andzię, a jeszcze mocniej baronowę, która, zapytawszy: czy chora nie żąda czego? — wnet opuściła salon.
Zając istotnie przyjechał, niekutym wozem, zaprzęgniętym we dwa chude woły. Na wozie umieścił skrzynią i przyodziewek, a ztyłu przyczepił konia i krowę.
Osobliwy ten kram parobcy przywitali starodawnem: „Pochwalony!“ dworscy lokaje szyderczemi śmiechami, a karbowa okrzykiem radości. Z rozkrzyżowanemi rękoma wybie-