Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i rzuciła się jej do kolan. Anielka popatrzyła na nią, uśmiechnęła się smutno i znowu przymknęła oczy.
— Jakże się masz, Anielciu? — spytała ją ciotka.
Dziewczynka milczała.
— Niczego! — odparła za nią karbowa. — Są tu przecie dwa doktory. A jak jeść dają!... byle człek przełknął... Ino, że jest ciemno i niema na czem siedzieć, więc kuczy się noma. Ja już nawet zapomniałam w tej ciemnicy, jak świat wygląda. A jeszcze mi mego żal...
— To też jedźcie sobie, moja Zającowa, a ja teraz przy Anielci posiedzę. Spotkałam w drodze waszego męża. Jedzie tu z całem gospodarstwem...
— Zdurzał para, czy co?... — krzyknęła karbowa. — A jakże on dom ostawił?...
— Tego ja nie wiem, ale zdaje się, że jego tylko co nie widać. Wyjdźcie na podwórze, a pewnie się z nim spotkacie...
Kobieta wyszła, ślizgając się na posadzce, i ledwie trafiła do sieni.
— To ci pałac, o Jezu! i za tydzieńby go nie obszedł po wszystkich kątach... — szeptała.
Gdy zostały obie z ciotką, Anielka otworzyła oczy.
— Ciociu, ja chcę usiąść.
Ciotka uniosła ją i oparła na poduszkach, a widząc, że mimo to dziewczynka siedzieć nie może, objęła ją wpół i rękę jej położyła na swojej szyi.
— Żeby ciocia wiedziała, jaka ja chora...
— To przejdzie, moje dziecko. Jutro już ci będzie lepiej, jak tylko lekarstwa zaczną działać.
— Tak?... — spytała dziewczynka, całując ją. — A ja myślałam, że już umrę...
Ciotka oburzyła się.
— Fi! moje dziecko... Któż znowu mówi takie rzeczy?... Przecież niejeden choruje... Ja sama ile razy!...