Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jechali wolno. Owiana świeżem powietrzem, Anielka oprzytomniała nieco, poczęła oglądać się i rozmyślać. Kto jest ta dobra pani?... Dokąd jadą? A może w nowem miejscu czeka na nią mama, która chce im zrobić niespodziankę?...
Patrzyła na schyloną trzcinę i równy, szeroki płat bagien, upstrzonych kępami.
Gdy wjechali w las, przysłuchiwała się jego jednostajnemu szumowi. Potem, zdawało się jej, że drzewa wyciągają do niej konary i coś szepczą. Lecz nim zdążyła uchwycić pierwszą sylabę tej mowy, powóz minął drzewo.
— Co one chcą powiedzieć?...
Natężała słuch. Już, już coś rozumie. Jest to jakaś tajemnica, ani smutna, ani wesoła, tylko rozległa, ważna, którą cały las powtarza, lecz której ona dowiedzieć się nie może.
Ciągły, powolny ruch i zmiana widoków poplątanych, nieokreślonych, poczęły drażnić Anielkę. Przymknęła oczy, ale wtedy zdawało jej się, że powóz nagle staje. Spojrzała — znowu jadą, i tylko ktoś z poza konarów zagląda do niej ciekawie. Kto to?... Co to?... Jakieś mnóstwo widziadeł, nie mających kształtów ani barwy, cichych, rojących się.
Podróż ciągnęła się bez końca. Minęli las. Jakież to niebo ogromne i głębokie, a ona leży nad tym bezmiarem, nieprzywiązana do niczego. Ogarnęła ją obawa przestrzeni. Zdawało jej się, że spadnie gdzieś, to znowu, że pustka jest jakimś zbitym materjałem, który ją przytłacza.
Anielka jęknęła.
— Co tobie, moje dziecko? — zapytała dama.
— Boję się... Ja spadnę tam! — mówiła, wskazując ręką na sklepienie niebieskie.
O, trzymajcie mnie!...
Pani kazała podnieść budę nad powozem, i to uspokoiło nieco Anielkę. Lecz zaledwie przejechali paręset kroków, dziewczynka zaczęła płakać i prosić:
— O, zostawcie mnie tutaj!... Połóżcie mnie na polu,