Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słowo honoru daję! — rzekła, uderzając się w piersi — że nic nie komponuję. On o pani mówi, ile razy mnie spotka...
— Chyba zapomniał, że wcale nie jestem ładna...
— Naco pani piękność?... on pani rozum uwielbia. Ja pani nawet jeszcze powiem, że kiedy raz bardzo znudził mnie temi wspominkami, tak powiedziałam mu:
„Ożeń się pan z nią raz do licha, zamiast nam psuć uszy czczem gadaniem!“
A on na to: „Albo ona mnie zechce?“ — i zrobił, powiem pani, taką żałosną minę, żem o mało nie zapłakała. W tej chwili zbudziło się w mojem sercu jakieś przeczucie, popatrzyłam mu w oczy tak, o — jak pani teraz, poklepałam go po ramieniu i mówię:
„Kochanku! choć pan nie wierzysz w przeczucia, zapamiętaj sobie moje słowa: jeszcze ja doczekam, że znajdę miejsce u jakiego uczciwego proboszcza, a wy się pobierzecie!...“
Tak mu powiedziałam, moja pani...
— A on co na to? — spytała panna Walentyna.
— On?... Ot, taką miał minę, jak pani teraz...
Uczona osoba porwała się od stołu.
— Ja widzę, że pani zawsze myśli o dwu rzeczach: o tem, żeby zostać księżą gospodynią i żeby ludzi swatać...
Ciotka objęła ją za szyję i spytała, zaglądając w spuszczone oczy:
— A czy źle swatam?... Czy nie mam szczęśliwej ręki?... Filutka z panny Walentyny!...
Dano ciotce znać, że konie zaszły i rzeczy już są zapakowane.
— Gdzież państwo? — spytała. — Chciałabym się z nimi widzieć i podziękować za łaskę...
— Jaśnie pan śpi, a jaśnie pani chora — odparł służący.
Uboga krewna głęboko uczuła tę nową zniewagę. Usta jej zadrgały...