Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ona?... brunetka?... Ona jest prędzej kasztanowata!
Ciotka pokiwała głową.
— Oj! oj! jakeście się państwo dobrali z panem Saturninem, to tak, jakby z jednego łokcia wykrajani — rzekła.
— Jakże on miewa się? — spytała nauczycielka, rumieniąc się w sposób jej tylko właściwy.
— Zdrów, dobrze mu się powodzi i — zawsze panią wspomina.
— On? mnie?... — rzekła panna Walentyna, ruszając ramionami.
Ciotka zniżyła głos.
— O! tylko niech się pani nie droży znowu! Człowiek młody, przystojny, ma już czterysta rubli pensji... A jak go wszyscy ludzie szanują!... Bo to, powiem pani, genjusz!... Rozum jak u największego filozofa, przytem ślicznie tańczy... Kiedy raz, jakem z nim poszła walca...
— Pani jeszcze tańczy?
— Ja? — spytała ciotka, wskazując na siebie palcem — przecież ja jeszcze czterdziestu lat nie mam, i nie zmizerował mnie wiek, tylko praca. Ale gdybym kiedy pobyła u jakiego uczciwego proboszcza, choć...
— Czy pan Saturnin zawsze tak dużo czytuje? — przerwała nauczycielka.
— Furami! powiem pani. On u mnie bardzo często bywa na herbacie i czyta głośno, ach! jak płynnie, z jakim akcentem!... Nieraz mówię mu: „Niech pan odpocznie, bo już panu gra w gardle.“ A on: „Naturalnie, żebym chciał odpocząć, ale... (i w tem miejscu niezmiernie wzdycha) niema tu osoby, któraby mnie wyręczała tak, jak dawniej panna Walentyna.“
— Ach! niechże pani da spokój... Nie lubię komplimentów, a tem bardziej zaimprowizowanych napoczekaniu — oburzyła się nauczycielka.
Ciotka spojrzała na nią zgorszona.