Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Klucznicy już trzymać nie będziemy; prosta baba nam wystarczy...
— A jaż nie jestem baba? — spytała ciotka. — O cóż wam chodzi?... Mogę zamiatać, łóżka słać, świniom jeść dawać.
— Wierzę w to wszystko, ale ja także mam kogo innego na myśli — przerwał dziedzic. Powiedział to stanowczym tonem i w taki sposób zaczesał ręką brodę, że ciotka nie śmiała już nalegać.
— Ha! wola boska — rzekła. — Zróbcież mi przynajmniej łaskę i odstawcie mnie do miasta, a także oddajcie gospodarzowi, który mnie przywiózł — dwadzieścia groszy, bo już nic nie mam...
Pan skrzywił się, dał pieniądze służącemu i obiecał, że ją dziś na noc odeszle.
— Obiad na stole! — zameldował służący.
— Powiedz guwernantce — rzekł pan.
— Mówiłem już, ale ona chce jeść u siebie.
— Prosimy do stołu — rzekł dziedzic, zwracając się do ciotki.
— Nie będę państwu robiła subjekcji — odparła nieśmiało — jeżeli więc pozwolicie, to zjem obiad z guwernantką, bo zdaje mi się, że panna Walentyna jest tutaj, a ją znam...
— Jak pani woli...
Grzegorzu! — zwrócił się do służącego — zaprowadzisz panią do pokoju guwernantki.
Gdy ciotka wyszła, pani rzekła do męża:
— Czy nie zbyt cierpko, Jasiu, przyjęliśmy Andzię? To uczciwa kobieta...
Pan machnął ręką.
— A cóż mnie obchodzi jej uczciwość!... Ubodzy krewni, moja droga, są zawsze plagą w domu, a tem bardziej ta, która nas ciągle kompromituje...
— Czem?