Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z niej zrobiło!... Podobna do ścierki, a daszek w jednem miejscu odłazi. Z munduru, z kamizelki, z koszuli strugami płynie woda. Pełno jej w butach, aż skwierczy, gdy się ruszę. Czuję, że z płótna robi się na mnie sukno, z sukna skóra, a ze skóry drewno. A tam, w stronie altanki, słyszę jeszcze śmiech Loni, która moją przygodę opowiada guwernantce.
Za chwilę przyjdą tu. Chcę się umyć, lecz, nie dokończywszy, uciekam, bo już idą!... Już w alei widzę ich suknie, słyszę wydziwiania guwernantki. Przecięły mi drogę do domu, zawracam w inną stronę ku płotowi.
— Gdzież on jest? — zapytuje krzykliwie guwernantka.
— O, tam, tam!... uciekają obaj — odpowiada Lonia.
Teraz widzę, że Walek krok w krok biegnie za mną. Dopadam płotu, on za mną. Włażę na żerdzie, on także. I kiedy obaj, zwróceni twarzami do siebie, siedzimy na płocie, jak na koniu, w krzakach ukazuje się Lonia, Zosia i guwernantka.
— Ach! i ten przyjaciel!... — krzyczy Lonia ze śmiechem.
Zeskoczyłem z płotu i pędzę przez pole w stronę naszej oficyny, a Walek wciąż dotrzymuje mi towarzystwa. Widocznie bawi go ta obława, bo otwiera usta i wydaje głos beczący, który ma oznaczać zadowolenie.
Stanąłem — wściekły z gniewu.
— Mój kochany, czego ty chcesz ode mnie?... Czego się za mną włóczysz?... — rzekłem do chłopca.
Walek zdumiał się.
— Idź sobie ode mnie, idź sobie precz!... — mówiłem, zaciskając pięści. — Narobiłeś mi wstydu, wszyscy śmieją się ze mnie... Jeżeli mi jeszcze kiedy wleziesz w drogę, zbiję cię...
Powiedziawszy to, odszedłem, a chłopiec został. Gdym oddalił się o kilkanaście kroków i odwróciłem głowę, zobabaczyłem go w tem samem miejscu. Patrzył na mnie i głośno płakał.
Wpadłem do naszej kuchni jak upiór, a gdziekolwiek stąpiłem, zostawała struga wody. Na mój widok spłoszone kury