Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzica sklep. Każdy musi zarobić, a ja przecie nie zarabiam drugie tyle... — odpowiedział arendarz, wydobywając z kieszeni pakę brudnych bankocetli.
Rewers już był napisany i pieniądze odliczone, gdy ukazał się adwokat, ocierając pot z czoła.
— Napracowałem się! — zawołał. — No, ale dzięki Najwyższemu, możemy zakończyć sprawę.
— Padam do nóg panu dziedzicowi — rzekł arendarz, lekko kiwając głową.
— Więc skończone? — zwrócił się pan Dudkowski do adwokata.
— W połowie... — odparł uprzejmie zapytany. — Miałem z nimi nielada kłopot: chcieli już trzysta rubli, a nawet zupełnie zrywali układy. Ale udało mi się uspokoić ich.
— A cóż teraz?
— Teraz szanowny pan złoży pieniądze na ręce wachmistrza, oni złożyli mu już dokumencik, i...
Pan Dudkowski natychmiast wybrał się do wachmistrza. Zbliżając się do jego mieszkania, usłyszał wielki hałas. Jakiś wysoki głos kobiecy wymyślał, a niski bas od czasu do czasu odpowiadał.
— Ty pijaczyno, obżartuchu, niedołęgo!... — wołała dama. — Nikifor już kupił grunta i zebrał dwa tysiące rubli, a ty, próżniaku, nic!... A teraz przy takiej okazji, dają ci ledwie dziesięć rubli...
— No, cicho, cicho... — mówił bas. — Dziękuj Bogu i za to...
— Ja ci dam cicho!... Każdy grosz przepijasz na stacji, albo przegrywasz w karty... Mógłbyś choć teraz zarobić z pięćdziesiąt rubli...
— Tobie mówią: cicho!...
— Łżesz przede mną, że jedziesz na służbę, a tymczasem wysypiasz się w karczmach albo u chłopów...
— Milcz, ty!... — krzyknął bas i tupnął nogą.