Skrzypce znowu rzewniej zapłakały w rękach grajka, i żołnierz znowu im uległ.
W zielonym gaiku ptaszkowie śpiewają,
A mego Jasieńka na wojnę wołają.
Już nie roczek, nie dwa, jak się wojna toczy,
Moja maluleńka wypłakała oczy...
Tak, to ta sama pieśń, którą go odprowadzili w rekruty! Oto siedzi na wasągu, a na pierwszym wozie jadą grajkowie i grają, co sił starczy. Słyszy krzyk i widzi matkę obok drogi...
Feldfebel upadł na krzesło.
— Boże, mój Boże!... — szeptał, ciężko dysząc.
Łzy cisnęły mu się do oczu, westchnienia rozsadzały piersi, ale tylko dławił się niemi, bo nie mógł zapłakać.
Skrzypce na chwilę umilkły, i żołnierz oprzytomniał. Spojrzał przez okno. Na parkanie wciąż siedział grajek, brzydki, z kudłatą głową, i nawiązywał strunę do skrzypców, z komina w sali padał na niego czerwony blask ognia, nadając mu jakieś nadludzkie kształty.
Teraz spostrzegł feldfebla skrzypek.
— Panie wojak! — krzyknął, pochylając się do okna jego izby — a puśćcie baby do rekrutów... bo chłopcy tęsknią!...
Usłyszawszy to, rekruci umilkli i niespokojnie patrzyli w twarz swojego dozorcy.
Feldfebel zawahał się, lecz po chwili zawołał policjanta i nie patrząc mu w oczy, rzekł:
— Przyprowadź baby do tych okien. Niech się nacieszą rekruty.
Potem mruknął do siebie:
— On czort, ten skrzypek, on umie zaklinać duchy... On mnie matkę moją rodzoną pokazał i naszą Wólkę... Boże, zmiłuj się! — dodał, żegnając się.
W kilka minut później, przez kraty okien mieszczanin