Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piwa, wziętego z bufetu przez kelnerkę, i na to, czy goście tyle kładą na stole dziesiątek, ile przed nimi leży spodków. Liczne te jednak obserwacje nie przeszkadzają mu, od czasu do czasu, rzucić okiem do kuchni, umieszczonej za małym dziedzińcem, i widzieć, czy każdą, wychodzącą stamtąd porcją ogłasza się dzwonieniem tłuczka w moździerz? Zalatujący swąd donosi mu o rodzaju podawanej pieczeni i jarzyny, a także o tem, czy kucharz zamiast frytury nie używa do potraw masła. Wreszcie mniejszy lub większy blask na dziedzińcu ostrzega, że kuchcik albo zaniedbał dołożyć drzewa do ogniska, albo dołożył za wiele.
Lecz ani taksowanie przechodniów, ani ruch kufli, ani zjawiska, zachodzące w kuchni, nie wypełniają jeszcze całej głębokości umysłu gospodarza. Więc zwraca jeszcze uwagę i na powodzenie kelnerek u gości, aby w końcu miesiąca oddalić te, które smutną miną, czy dzikością paraliżują handlowy rozwój zakładu — albo też zrobić ojcowską wymówkę tym znowu, które mając szczęście do ludzi, za dużo jednak czasu poświęcają śmiechom i szeptom. W takich wypadkach pilny obserwator przemienia się w łagodnego moralistę, który woła z uśmiechem:
— Zosiu!... Zosiu!... będziesz miała na to czas, jak się buda zamknie, a teraz idź do kuchni, bo drugi raz dzwonią... Uniżony sługa pana dobrodzieja!...
Ale od kilku dni gospodarz jest nie w humorze: melancholijnie wita gości, ładną Zosię ostrzega krótko i sucho, a wymyśla brzydkiej Michasi. Gdy zaś jaki dobry znajomy zbliży się do bufetu z pytaniem:
— Jakże się kochany gospodarz miewa, jak interesa?...
Odpowiada mu, wzdychając:
— Zdrowie, dzięki Bogu jakie takie, ale fortepian!...
I rzuciwszy rozpaczliwie rękoma, szepcze znajomemu do ucha: