Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jest noc. Wąski pasek księżyca, zabłąkany między szczytami domów, chyli się do snu, a troskliwa ziemia ucisza miejskie hałasy. Posłuszne fabryki milkną jedna po drugiej, zamykają się sklepy, kipiąca fala ulicznego ruchu opada. Czasem tylko śmielej zaturkocze pusta dorożka, albo ciężko zachrzęści wóz ładowny; lecz wtedy kamienie chodników szemrzą rozgniewane: „Ciszej tam, ciszej!...“ Wówczas dorożka zwalnia kroku, wóz skręca do składu, a przechodnie biegną do domów zapalić światło w oknach, aby senny miesiąc nie rozbił się w drodze na nocleg.
Ci z przechodniów, którym do domu daleko, kryją się do zachodu księżyca w bawarjach i restauracjach, skąd grube ściany nie przepuszczają hałasu na ulicę. Jest tam tokarz z żoną i ze znajomym stolarzem, sklepikarz z pokątnym doradcą, furman bez miejsca z właścicielem kantoru sług, robotnik fabryki gazowej z pięcioletnią córeczką i wiele innych zacnych osób, które nie chcą niepokoić zaspanego księżyca na nowiu. Niech drzemie i niech rośnie, ażeby była ładna pełnia; oni tymczasem, obsiadłszy żółte stoliki, stojące wzdłuż ścian i na środku zadymionej izby, nagadają się, zjedzą kolacją i wypiją po kufelku piwa.
W jednym rogu bawarji, widać długi bufet, pełen przekąsek, z poza których wygląda zatłuszczony surdut i rumiana twarz gospodarza. Wita on gości słowami: „Moje uszanowanie panu dobrodziejowi!“ — i zaraz machinalnie dodaje w duchu: „10 groszy... 2 złote... 25 groszy...“ — a każda taka cyfra odpowiada nadziejom, jakie w gospodarzu obudzą nowy przybysz. Tylu konsumentów przesunęło mu się przed oczyma, tyle się napatrzył na ludzi otyłych, zjadających po dwie porcje, na chudych, wypijających po jednym kuflu, na czerwonych, którzy piją przez cały wieczór, a rozmawiają na sucho, że gdy na wchodzącego rzuci okiem, zaraz w duszy zarysowywa mu się jakaś cyfra.
Z równem skupieniem ducha zważa on na każdy kufelek