Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale... rubla! — mruknął Wicek. — Jabym takiej skrzynki i za tysiąc rubli nie oddał...
Stary prędko zmiarkował, że pogróżkami nic nie wskóra, chwycił się więc innej taktyki.
— Nie bądź głupi — rzekł — tylko powiedz, gdzie skrzynka, bo ci ją jeszcze kto ukradnie. Ja tam nic z niej nie chcę... Co twoje, to twoje... Dasz mi sam tyle, ile ci się podoba, ale taką rzecz lepiej trzymać w chacie, w pewnem miejscu.
— Ja ją sam przyniosę do chaty — odparł Wicek.
Stary zachmurzył się.
— A jakże przyniesiesz, kiedyś goły?...
— Wielka rzecz! Jutro wezmę z komory odzienie od święta...
Nim skończył, już ojciec skoczył do komory, drzwi zamknął i klucz wyjął, mówiąc:
— Aha!... zaraz!... Otóż — nie dam ci odzienia, dopóki nie powiesz, gdzieś skrzynkę schował...
Teraz Wicek zrozumiał, że stary skąpiec ma bardzo wielką ciekawość do klejnotów.
— I! — mruknął. — To tatko taki?... Nie powiem że ja tatkowi nic, aż sprzedam... Tatkoby zabrał i schował, tak, jak pieniądze, co je dusi, kiedy my z matką głód mrzemy...
— Gadaj sobie, gadaj! — odparł stary. — Ja ci rzeczy nie wydam, a ty siedź w izbie, kiedyś goły... Tymczasem niech ci kto skrzynkę skradnie, kiedyś głupi i własnemu ojcu nie wierzysz!
Matka słuchała tej sprzeczki z wielkiem zajęciem, ale wkońcu sen przemógł ją, więc z głośnem chrapaniem upadła na tapczan.
Stary zdmuchnął kaganek i także wlazł pod sukmanę. Wicek wreszcie, pomyślawszy trochę, owinął się lepiej w derkę i legł, choć zasnąć nie mógł.