Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolegą, ale że ja siadywałem w każdej klasie po dwa lata, więc zostałeś moim korepetytorem... Zawsze jednak... Józiu, patrz mi w oczy!... Zawsze jednak byliśmy przyjaciółmi. Otóż, ja, Niedojdziewicz, jako twój najserdeczniejszy przyjaciel, mówię ci: Drzymalski, ty chcesz się żenić!... Prawda, że w tobie siedzi jakiś przekorny djabeł, i niewiadomo kiedy kpisz, a kiedy mówisz prawdę, ale ja cię znam... Ty chcesz się żenić, i tobie dobrze zrobi małżeństwo...
— Kiedy w Saskim Ogrodzie — mówił Drzymalski, patrząc w sufit — widzę spróchniałe drzewa, obite smołowcową tekturą, myślę, że dla starego kawalera małżeństwo jest taką tekturą, co osłania jego rany... Ale ich nie leczy!...
— Józiu... tobie koniecznie potrzeba żony... Onaby ci świat umilała.
Drzymalski począł marzyć głośno:
— Patrząc w salonie na młode kobiety, na ich piękność, ruchy, ich strój, tak różny od naszego, a tak ponętny, rozumiem, że na świecie niema doskonalszej istoty nad kobietę. Czasami na widok turniury, chwiejącej się z wdziękiem, ogarnia mnie taki żal, że boję się rozpłakać i uciekam... Ale kiedy znowu pomyślę, że pewnego dnia mógłbym w moim pokoju zobaczyć suknie porozwieszane na drzwiach, kaftaniki na bibljotece, chusteczki na parawanie — zimno mi się robi... Kobiety mają za dużo garderoby!...
— To głupstwo! — machnął ręką Niedojdziewicz. — Garderoba nie stanowi kobiety.
— To wcale nie dodaje mi odwagi.
— Więc ja cię wyręczę.
— W czem?... — zawołał Drzymalski.
— Oświadczę się w twojem imieniu Annie.
— Czyżbyś to zrobił?...
— Nawet dzisiaj, w tej chwili! — zawołał Niedojdziewicz, z pewnym trudem unosząc się z kanapy.
— Pierwej skończmy obiad — uspokoił go Drzymalski. —

23