Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prędko, a w tydzień później starzec gotował się do pożegnania gościnnej Francji na zawsze.
— Nie żal ci też, pułkowniku, opuszczać nas? — spytał go rejent, u którego robiono akt sprzedaży.
— Żal i nie żal — odparł starzec. — Żal, boście szlachetny naród, i warto za was krew przelewać. A nie żal — bo się u was dużo zmieniło... Gadacie tylko o handlu, pieniądzach, kuchni, zabawach... Wrócę ja lepiej do moich śniegów... Tam są inni ludzie, moi ludzie... Oni zrozumieją mnie, ja ich. A tu, u was, jest mi już strasznie pusto...
Rejent pokiwał głową, ale widząc gorączkę starca, nie wdawał się w perswazje. Zrozumiał on, że człowieka czasami porywa burza tęsknoty i niesie go jak liść, który, gdyby umiał myśleć, możeby i myślał, że wraca na swoje dawne drzewo i że znowu do niego przyrośnie.
Pułkownik udał się do Paryża, ułożył się o wypłacanie mu emerytury, przedstawił w ambasadzie swoje dokumenta i uzyskał paszport. Spotkał wielu przyjaciół, którzy namawiali go, ażeby odpoczął choć do lata. Ale napróżno. Starca, od chwili, gdy powiedział sobie, iż wraca do kraju, ogarnął taki niepokój, że poprostu — nie mógł sobie znaleźć miejsca.
W rozmowie był nieuważny, w towarzystwie cierpki. Gdy dla rozerwania się wziął jaki dziennik, zdawało mu się, że jest drukowany po polsku. Wszędzie na coś czekał, jakby lada chwilę miał ukazać się ktoś jeszcze nieznany, ale — od dawna wyglądany. Na bulwarach, ponad tysiącem świateł i gwarnem mrowiskiem ludzi, widywał ciche równiny, śniegiem pokryte, na horyzoncie czarne lasy, gdzie niegdzie małe domy ze słomianemi dachami, albo stare krzyże przy drogach.
Miał jakby dwie dusze. Jedną wywiózł z kraju, druga wyrosła w nim na obczyźnie i samowładnie rządziła przez lat czterdzieści kilka. Lecz nagle obudził się ów młody duch z całym zasobem wspomnień i pragnień. Było mu źle w Lionie, źle w Paryżu, źle w teatrze, źle w pociągu. W dzień przeszka-