Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nij się! Tak, dobrze... Więc nie podziękujesz żonie, że ci stare kamizelki naprawia?... Ach! ty nic dobrego... Już trzeci dzień płakać mi się chce! Nie mówisz nic do twojej żony kochanej, na kanarka się gniewasz, desperujesz po kątach. No, przeproś żonę!... Tylko prędzej!... Jeszcze raz!...
Władysław czuł, że pod wpływem tego szczebiotania, a może i znalezionych pięciu rubli, spokojność mu powraca. Uśmiechnął się ze swojej rozpaczy i nie mógł wierzyć prawie, że tak drobna rzecz, jak znalezienie trochy pieniędzy, może przywrócić zachwianą równowagę i zniszczyć wielką burzę duchową.
— Każę już dawać obiad — mówiła Helenka. — Mamy zupę piwną ze śmietaną, z grzankami i z serem i jeszcze kartofle osmażane.
— Uważam, że zupę rachujesz co najmniej za cztery potrawy?
— Ale, bo widzisz, dla ciebie kazałam jaj ugotować.
— A dla siebie?
— Ja jaj nie lubię. Ale zresztą... w tej chwili przyszedł mi apetyt. Każę dołożyć z parę, dla mnie i dla Mateuszowej.
Niebawem zrzędna Mateuszowa podała obiad, a Władysław zdjął szal z klatki. Kanarek, zobaczywszy światło, zatrzepotał się i począł świergotać. Towarzyszyły mu wróble na dworze, krople rosy, obficie spływające z dachu, i wesoły śmiech Helenki.
Teraz Władysławowi nie wiadomo skąd przyszła na myśl wiosna. Przypomniał sobie, że dzieckiem jeszcze będąc, wybiegł pewnego dnia do ogrodu, po wielkim deszczu. Trawa, wczoraj blada, dziś była zielona jak szmaragd, drzewa, okryte wczoraj pączkami, dziś pełne były młodych listków. Na ziemi stały kałuże wody, na niebie jaśniała tęcza, a w jego duszy dziecięcej obudziło się coś, czego jeszcze nazwać nie umiał.
Wszystko to przypomniało mu się bardzo dokładnie, skutkiem czego uściskał i ucałował żonę, która mimochodem spoj-