Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłopa, dał mu jakiś znak. Po chwili w izbie dzieci zaszemrały jeszcze mocniej, a na środku ukazała się córka bakałarza z książką, powtarzając od czasu do czasu dźwięcznym i rzewnym głosem:
— Sztyl!...
— Gada im: stul gębę... — pomyślał chłop.
Wtem usłyszał za sobą ciężkie stąpanie i kaszel. Odwrócił się: za nim stał bakałarz.
— Przyszliście zobaczyć, jak uczą się nasze dzieci? — rzekł bakałarz z uśmiechem.
— Bogać tam — odparł chłop. — Przyszedłem powiedzieć waszemu Hamerowi, że je podlec, bo mnie pozbawił zarobku.
I opowiedział, jak go dziś wypędzono od robót przy kolei, za namową Fryca Hamera.
Bakałarz kiwał głową.
— Robią oni tak samo i naszym — odrzekł. — O, teraz właśnie Treskow i Fabrycjusz kłócą się z Hamerem, że ich odsunął od dostaw przy kolei, i że pełnomocnik Hirszgolda dusi ich o pieniądze za grunta.
— Niech się ta swarzą między sobą i z Żydem — odparł chłop. — Ale com ja winien, że mnie chcą zgubić? Przez ich chytrość człowiek teraz nie zarobi grosika. A cóżto, mam z głodu zdychać?... Za co?...
— Coprawda, zalewacie wy im sadła za skórę — rzekł po namyśle bakałarz.
— Co ja im robię?
— Wasze grunta leżą we środku gruntów Hamera, co mu psuje gospodarstwo — mówił bakałarz. — Ale to jeszcze nic. Hamer myślał, że mu sprzedacie bodajby tę górę z sosną, gdzie chce postawić wiatrak dla Wilhelma.
— Co im po wiatraku, kiej mają tyle ziemi?
— Mieliby większy zarobek. Jak zaś Hamer nie zbuduje