Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cobym miał robić? Abo tatulo nie mają koni!... — odparł chłopak.
— I my mieli konia, ale teraz nie mamy — mruknął podróżny z wózka.
Był to człowiek chudy, blady, z rudemi włosami i takimże zarostem.
— Pewniebyśta sobie wypoczęli i zjedli co po takiej drodze? — zwrócił się Ślimak do podróżnej.
— Ja nie chcę jeść — odparła kobieta — ale ojciec może napiłby się mleka.
— Biegaj Jędrek po mleko — rzekł Ślimak.
— Bez obrazy — odezwała się Ślimakowa — ale wy, Niemce, musi że nie mata własnego kraju, kiej przychodzicie tu do nas?
— Tu nasz kraj — odparła podróżna. — Ja przecie tu urodzona za Wisłą.
Człowiek, siedzący na wózku, niechętnie machnął ręką i począł mówić głosem urywanym:
— My, Niemcy, mamy swój kraj, nawet większy od waszego, ale tam źle. Ludzi dużo, ziemi mało, o zarobek trudno. A jeszcze musim płacić wielkie podatki, a jeszcze w wojsku służba ciężka, a jeszcze rozmaitemi karami okładają człowieka...
Zakaszlał się, trochę odpoczął i mówił dalej:
— Każdy chce, żeby mu dobrze było na świecie, i jeszcze chce tak żyć, jak jemu się podoba, a nie tak, jak inni mu każą... W naszym kraju jest źle, no więc przychodzimy tu...
Jędrek przyniósł mleko i oddał je podróżnej, która napoiła ojca.
— Bóg wam zapłać! — westchnął chory. — Tu są dobrzy ludzie...
— Ino żebyśta wy nam nie narobili złego — półgłosem odezwała się Ślimakowa.