Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wypili flaszkę okowity.
— Oho-ho!...
— Wstawaj, ty pijaku! — zawołała kobieta do męża.
— Nie wstanę! — odparł z gniewem — a ty, babo, uciekaj, pókiś cała. Skończyły się babskie rządy!... Kupiłem krowę i wezmę od jaśnie pana łąkę... Tera nastąpią moje rządy.
— Józek, podnieś się — mówiła gospodyni — bo ci wody na łeb naleję.
— Ja ci naleję, jak wezmę do garści biczysko!... — odparł Ślimak.
Grochowski upadł mu na piersi i zaczął go całować.
— Wstań, bracie, — błagał go — nie rób piekła w domu, żeby nas obu nie spotkało zmartwienie.
Parobek nie mógł wydziwić się, widząc, jak wódka zmienia ludzi. Sołtys, w całej gminie znany z twardego charakteru, płakał jak dziecko, a znowu Ślimak nie chciał się podnieść z gnoju, krzyczał jak ekonom i jeszcze groził kobiecie, że teraz nastały jego rządy!...
— Chodźcie, sołtysie, do stodoły — rzekła Ślimakowa, ujmując za rękę Grochowskiego.
Olbrzym podniósł się cichy jak owieczka i, prowadzony pod jedno ramię przez Maćka, pod drugie przez Ślimakową, szedł, gdzie kazano. Gospodyni na największej kupie siana urządziła mu piękne spanie; ale tymczasem zmorzony sołtys runął na klepisko i tam został, skąd żadną miarą nie można go było podźwignąć.
— Ty, Maćku, idź se na swoje posłanie — rzekła do parobka Ślimakowa — a ten pijak — dodała, wskazując na męża — niechaj śpi w gnoju, kiedy zrobił taki bunt.
Posłuszny parobek za chwilę zniknął we wnętrzu stajni. Gdy zaś na dziedzińcu wszystko ucichło, począł wyobrażać sobie dla rozrywki, że on sam jest pijany.
— Tu będę spał! — mruczał, udając Ślimaka. — Teraz moje rządy nastają...