Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie ugościł, takeś mnie przyjął, że ci oddam krowę za trzydzieści i trzy ruble. Amen, to moje słowo.
— Nie chcę!... — wrzeszczał Ślimak. — Ja nie Żyd, żebym brał za gościnność.
— Józek!... — mówiła żona.
— Poszła baba! — krzyknął, z trudnością podnosząc się ze stołka. — Dam ja ci mieszać się do moich interesów...
Nagle wpadł w objęcia płaczącemu Grochowskiemu.
— Trzydzieści i pięć rubli papierkami i rubla srebrnego za postronek!... — zawołał.
— Żebym z piekła nie wyjrzał, nie chcę... Trzydzieści i trzy... — szlochał Grochowski.
— Józek! — znowu odezwała się żona. — Przecie uszanuj gościa... Przecie on starszy od ciebie, on sołtys, jego tu wola nie twoja... Maćku — zwróciła się do parobka — a pomóż mi odprowadzić ich do stodoły.
— Sam pójdę!... — ryknął Ślimak.
— Trzydzieści trzy ruble!... — jęczał Grochowski. — Zabij mnie... porąb na drobne kawałki, ale grosza więcej nie wezmę... Ja pies, ja Judasz, ja cię chciałem oszwabić, i dlategom mówił, że do Grzyba krowę prowadzę... Alem ją prowadził do ciebie, boś ty mój brat...
Wzięli się obydwaj pod ręce i wyszli z alkierza, zmierzając zrazu do okna. Lecz gdy Maciek otworzył im drzwi do sieni, po kilku mniej pomyślnych próbach wydostali się na dziedziniec.
Gospodyni, zapaliwszy latarnię, wzięła z komory płachtę i poduszkę, ażeby posłać Grochowskiemu w stodole. Otóż, idąc przez podwórko, zobaczyła dziwną scenę. Ślimak leżał na kupie gnoju i zachęcał Grochowskiego do spania, a sołtys klęczał przy nim i, ocierając łzy sukmaną, mówił pacierz. Nad obydwoma stał zakłopotany parobek.
— Musieliście im coś mocnego zadać — rzekł do gospodyni.