Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

larji, podczas gdy rekruci mokli na deszczu za oknem. Wszakże to on kazał go odwieźć do szpitala i zapewnił go, że będzie zdrów, gdy stamtąd wyjdzie. A kto zbiera podatki, kto w czasie procesji nosi największą chorągiew, kto intonuje w kościele na nieszporach: „Zacznijcie wargi nasze, chwalić Pannę świętą“? Przecie ten sam Grochowski, z którym dzisiaj on, zwyczajny Maciek Owczarz, siedzi pod jednym dachem.
A jaką on ma wspaniałą postawę, jak rozpiera się na stołku! Wyciągnął nogi, lewą rękę oparł na biodrze, prawą na stole, a głowę wtył przechylił. Jak mu dobrze musi być na takiem krześle z poręczą...
Aż Maciek spróbował wyprostować się, ale odepchnęła go zgorszona ściana, przypominając, że on przecie nie sołtys, tylko nędzny parobek. Więc choć go grzbiet bolał z pracy, zgiął się jeszcze pokorniej i zawstydzony, schował pod ławę swoje nogi, z których jedna była wykręcona, a obie w podartych butach. Zresztą poco miał się rozpierać, jeżeli stąd o parę kroków już rozpiera się sołtys i gospodarz? Ich zadowolenie wystarczało Maćkowi; więc zaczął półgębkiem jeść krupnik, a rozmowy słuchać obu uszami.
— Po prawdzie mówiąc — rzekła gospodyni — poco wam, sołtysie, ciągnąć krowę aż na wieś do Grzyba?
— Bo on chce kupić — odparł Grochowski.
— Możebyśmy i my kupili.
— Nawetby tak wypadało — wtrącił Ślimak. — Jest u nas dziewucha, niechby więc była i jej krowa.
— Prawda, Maćku, że takby właśnie wypadało? — powtórzyła za mężem gospodyni, zwracając się do parobka.
— Oho! ho!... — roześmiał się Maciek, aż mu gorący krupnik spłynął z łyżki po brodzie.
— Co racja, to racja — westchnął Grochowski. — Sam nawet Grzyb miałby chyba wyrozumienie, że krowa nadewszystko powinna iść tam, gdzie jest dziewucha.