Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Noc tę, pełną wrażeń, Jaś i jego towarzysze spędzili pod jakąś szopą, na belkach.
— To tak jakbyś spał w karecie! — mówił Antek.
Nadszedł ranek Nowego Roku. Antek, który równo ze świtem zapomniał o bezsenności i trudach, utworzył radę wojenną:
— Oto co dziś, to użyjemy — mówił. — Będziemy chodzić z powinszowaniem. Ty, Walek, pójdź ze mną, a ty, Jasiek, daj mi swój paltok i czapkę.
— A w czemże ja zostanę?... — spytał oburzony Jaś.
— W moim surducie! Cóż to, może nie porządny? — ciągnął dalej, wskazując na cały rękaw. — No, zdejmuj, bo jak nie, to... pójdę do cyrkułu i zaraz powiem, coś ty za jeden!
Napróżno biedny Jaś groził i prosił! Nie pomagało nic. Nikczemny Antek zdarł z niego prawie gwałtem palto, spodeńki i buciki, i ze złośliwym śmiechem rzucił rzewnie płaczącemu swoje ohydne łachmany. Wkońcu zapowiedział mu, aby nad wieczorem czekał go na Oboźnej ulicy, obok szynku.
Leniwie i wśród najczarniejszych myśli zeszedł nieszczęsnemu sierocie smutny dzień, w którym za cały pokarm miał zeschłą skórkę chleba. Na umówionem miejscu Antek zjawił się dopiero około siódmej, a choć nic Jasiowi do jedzenia nie przyniósł, sam jednak był nadzwyczaj wesoły, ba! nawet dobrze pijany.
— Mówię ci — prawił ten łotr — poszło mi jak po mydle!... Wszędziem gadał, żem z „Kurjera...“ Bo widzisz, zabrałem ci na drodze jednemu łobuzowi powinszowania... Mam nawet jeszcze...
Nie dokończył, w tej chwili bowiem dwie jakieś olbrzymie ręce chwyciły go i uniosły w powietrze.
— Gwałt! ratuj, Jasiek!... — wrzeszczał Antek.
— Oj, damże ja ci teraz! — mówił napastnik.
— Mój panie Marcinie! mój święty panie Marcinie! — wołał łobuz, zanosząc się od płaczu.