Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zobaczywszy to, stary aż się zatrząsł z gniewu i uderzając laską w kamienie, mruknął:
— A to dopiero oślisko jakiś!... Chce, żeby mu list prędko doszedł, a marki nie przylepia...
Z temi słowy szybko pobiegł do bramy, lecz tu nagle się zatrzymał i znowu mruknął:
— Dobrze mu tak, niech się pilnuje!...
Ale na środku ulicy Nowo-Senatorskiej znowu stanął i, jakby kłócąc się z kimś, mówił gniewnie:
— A to co nowego?... Ja... ja mam marki kupować dla jakichś tam hołyszów, urwipołciów?... Zjesz djabła, czy ci się uda!
Daremnie się jednak wykręcał, daremnie klął i usiłował biec naprzód! Schwyciła go za kark potężna prawica boża i już z Placu Teatralnego zawróciła na pocztę. Ale lichwiarz jeszcze nie dawał za wygraną i począł się tłomaczyć płaczliwym głosem:
— Pewnie już niema urzędników na poczcie... Oniby też czekali dla głupiego listu! A czy licho nadało z tą kanalją?... A czy nie mógłby tego samego zrobić jaki bogaty człowiek?...
Mimo to wracał, choć stękał, i zaszedł do biura, gdzie sprzedają marki. Ach! jakże mu trudno było znaleźć woreczek z pieniędzmi, jak mu się trzęsły ręce, jak ciężko żałował dziesiątczyn... Mimo to — musiał zapłacić, i list poszedł.
Dziwne rzeczy wyrabiasz, o Panie! że, pominąwszy tyle zacnych i wykwintnych osób, do spełnienia sierocej woli użyłeś lichwiarza w wytartym i zabłoconym płaszczu!...
Z tem wszystkiem zdawało się, że jakaś klątwa cięży nad biednym liścikiem Jasia. Po wysłaniu go z Warszawy, zajechał na inną stacją, znowu wrócił i dopiero po Bożem Narodzeniu doszedł do właściwych rąk. Akurat w dzień św. Szczepana, około 10-tej wieczorem, gdy dzieci już spały, pani zaczęła nową powieść, a pan Anzelm myślał o niektórych dys-