Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdziwiony Jaś budził się i przy pomieszanem świetle dogorywającej lampy i wschodzącego słońca, spostrzegał matkę. Siedziała ubrana, z głową zwieszoną i przymkniętemi oczyma. Ręce jej opadły bezwładnie, oddychała szybko, a na twarzy paliły się gorączkowe rumieńce.
— Mamo! — wołał Jaś — dlaczego mama nie śpi?...
Budziła się i odpowiadała z uśmiechem:
— Bo mi się jakoś nie chce...
Omdlałe ręce jej biegły znowu do przerwanej roboty, sztywne nogi poruszyły się. Lecz w kilka chwil znowu opanowywało ją znużenie, mocniejsze od widma nędzy i głosu dziecka.
Im gorliwiej pracowała, im dłużej siadywała po nocach, tem bardziej zmniejszały się zarobki. Niekiedy na opędzenie całotygodniowych potrzeb miewała jednego rubla. Wówczas, prócz mleka, które razem z Jasiem piła na śniadanie, i talerza zupy na obiad, nie jadła nic więcej. Czasami, przy tych obiadach, napadała ją wielka ochota na mięso. Zdawało się, że sam widelec pociąga jej rękę do małego kęska pieczeni. Lecz umiała się pohamować.
— Dlaczego mama nie je mięsa? — pytał Jaś.
— Nie mam ochoty! — odpowiadała. — Pewnie musi być twarde i niesmaczne.
— Gdzież tam! jest mięciutkie i doskonałe. Słyszy mama, jak pięknie pachnie?...
Czuła ona dobrze zapach mięsa, lecz mimo to nie jadła. Na drugi dzień tęż samą porcyjkę odegrzaną, bez żadnej zupy i jarzyny, dostawał Jaś na obiad, który matka zastępowała sobie kawałkiem chleba.
Jaś, widząc to, odkładał widelec i pytał ze smutkiem:
— Dlaczego dziś mama nie je obiadu?...
— Suszę, moje dziecko!
A potem dodawała z uśmiechem: