Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy on taki pewny siebie?
— Ogromnie strzela!...
W ten sposób rozmawiali przyjaciele Ferdynanda, ludzie obeznani z pojedynkami. Przy końcu obiadu dowiedziano się, że Zapora przyjął wszelkie warunki, i że walka odbędzie się nazajutrz rano.
— Panowie! — rzekł na zakończenie Adler — proszę was dziś na stypę. Będziemy pili całą noc.
— Czy to praktycznie? — spytał ktoś.
— Ja tak zawsze robię przed kontredansem, wprawdzie... dopiero czwarty raz! — odpowiedział Ferdynand.
W innej restauracji zebrali się ludzie poważniejsi, przyjaciele Zapory; i ci także rozprawiali o zajściu.
— Fatalność! — mówił jeden — ażeby taki poważny człowiek musiał strzelać się z chłystkiem.
— Coprawda, to Zapora niepotrzebnie właził w ten pasztet.
— Wlazł przypadkiem, a cofnąć się już nie mógł.
— Dziwna historja — odezwał się milczący dotąd siwy szlachcic — że świszczypałka i, powiem nawet, ladaco, jak Adler, nietylko wchodzi w towarzystwa ludzi przyzwoitych, ale nawet ma sposobność zrobić awanturkę takiemu Zaporze. Dawniej nie ścierpianoby między ludźmi podobnej osobistości, choćby ze względu na postępowanie jego ojca.
— To też dlatego, panie radco, że opinja jest u nas trochę za miękka, ludzie uczciwi i silniejszego charakteru muszą nadstawiać głowy. Mnie poprostu żal Zapory.
— Czy on nie umie strzelać?
— Strzela jako tako, ale tamten jest artystą.
— Za pozwoleniem! — krzyknął młody blondyn. — Ponieważ panowie weszliście na moje terytorjum, więc mam honor przypomnieć, że niezawsze ten ginie, kto źle strzela. Pamiętam, jakem był sekundantem Stasia w pojedynku z Edziem, Staś nie umiał trzymać pistoletu, a przecież...