I potarł sobie palcem usta, ażeby sprawdzić, czy nie ma gorączki.
— No, zaraz po egzaminie...
— Więc w kilka lat później. A wtedy co mi przyjdzie z tego, że będę umiał trochę więcej, aniżeli na stopień kandydata? — mówił, krzywiąc się, Leśkiewicz. — Bakterje ani nasycą się moją uczonością, ani otrują.
— Ale nauka... postęp... — wtrącił Kwieciński.
— Postęp!... cha... cha!... — zaśmiał się Leśkiewicz. — Właśnie teraz myślałem, że kto wie, czy Europa nie dosięga kresu swoich postępów, i czy już nasze wnuki nie zapadną w chińską rutynę, która przeżuwa i zapomina stare rzeczy, nie tworząc nic nowego.
Odetchnął, jak człowiek, próbujący, czy jeszcze może oddychać, i wziął się za lewy bok.
— Otrułeś się serdelkiem, Śledziu, i barłożysz...
— Nie barłożę!... — oburzył się Leśkiewicz. — To są moje najgłębsze myśli, któremi tylko nie mam zwyczaju dzielić się. Jak roztopiona lawa krzepnie w skałę, jak organiczne tkanki wapnieją, tak wapnieją całe społeczeństwa... Zamiera w nich ciekawość, popęd do rzeczy nowych i stają się podobnemi do mrowisk, albo do rojów pszczelnych, gdzie od tysięcy lat wszystko robi się bardzo porządnie, bardzo systematycznie, ale rutynicznie i nieświadomie...
— Skąd, u djabła, przychodzą ci takie głupie myśli? — krzyknął, zrywając się z łóżka, Kwieciński.
— Bo widzę kresy cywilizacji tam, gdzie ty ich nie dostrzegasz — odparł podniecony Leśkiewicz. — Spojrzyj choćby na drobiazgi: na stół, na krzesło... Czy myślisz, że za pięćset lat będzie coś lepszego w miejsce stołów i krzeseł?... Może sądzisz, że ta bułka będzie inna?... A może wyobrażasz sobie, że ludzie zaczną budować inny typ domów, i zamiast dzisiejszych podziurawionych pudeł, zaczną wznosić budynki, podobne do kryształów, albo do skał fantastycznych?...
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/200
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.