Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przeprowadzę...
— A uważaj!... bo mi się kręci w głowie...
— Będę uważał...
— To może i przeniesiesz moje kufry? — spytał Gejza.
— Przeniosę...
Włożył sobie na plecy bogobojny Miklos kufry, napełnione benedyktyńskiemi klejnotami, pod których ciężarem uginały się konie, i rzekł:
— Idźmy, panie.
Gejza zdziwił się na widok takiej siły.
— Prawdę mówili mi ludzie o twojej mocy i o niewinności twojej siostry... Maryna jej było na imię, czy jak?...
— Panie, ku ratunkowi memu pokwap się! — szepnął Miklos, czując, że wobec naigrawań Gejzy wściekłe zwierzę budzi mu się w sercu.
Doszli lasem do ścieżki. Wtedy Gejza spojrzał na nią, pokręcił wąsa i mruknął:
— Oj! widzę, że cham ukręci mi tu szyję... Ale pójdę, bom przecie magnat węgierski.
I zaczął iść Gejza bokiem niezmiernej skały, ścieżyną wąską, po oślizgłych kamieniach, a za nim Miklos z ciężkiemi kuframi. Niekiedy, zapierając oddech, trzeba było przyciskać się do mokrej ściany, z głową schyloną pod urwiskiem, z jedną nogą opartą na kamyku, niewiększym od pięści, z drugą zwieszoną nad przepaścią, gdzie w głębi, na dziesięć wież kościelnych, huczał potok, podobny dalekiemu grzmotowi. Raz wpadł na nich gęsty obłok i tak oślepił Gejzę, że bezbożnik zachwiał się i byłby runął w otchłań, gdyby Miklos nie pochwycił go za kołnierz i jak szczeniaka nie zaniósł na bezpieczniejsze miejsce.
Tu już nie było widać przepaści, tylko błękitną mgłę w dole. Zadyszany Gejza przetarł oczy krwią nabiegłe i rzekł:
— Za twego ojca dam ci dziesięciu prawdziwych murzy-