Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To znasz mnie, Jędrusiu, znasz?...
— Znam cię, znam, Wawrzusiu!... — krzyknął bandyta.
— A ja ci powiadam — odparł Wawrzyniec — że mnie jeszcze nie znasz i dopiero teraz poznasz.
I z temi słowy zdjął swoje szafirowe okulary, z poza których ukazały się czarne, inteligentne oczy, a tak bystre, że włóczęga o krok cofnął się, nie mogąc wytrzymać spojrzenia.
— Wiesz ty, słuchaj — ciągnął lichwiarz — dlaczego żona twoja z głodu umarła? Oto dlatego, że jakby z jej przyczyny umarł tu u was z głodu kto inny... A wiesz ty, dlaczego ja was z tej chudoby wyrzuciłem?... Oto dlatego, że wyście mnie także wyrzucili z niej przed dwudziestu pięciu laty...
W sieni rozległo się głębokie westchnienie, ale Wawrzyniec nie słyszał go i mówił dalej:
— A wiesz ty, kto ciebie w kajdany oddał?...
— Milerowa... bodaj pięć lat konała!... — mruknął włóczęga.
— Nie Milerowa, synku, to ja... Ja, słyszysz?... A może ci powiedzieć, za co?...
Bandyta powoli wsunął rękę w kieszeń płóciennych spodni i milczał.
— Pamiętasz ty, słuchaj, tego małego Gucia, z którymeście się to razem bawili, kiedyś jeszcze był bachorem?...
— Tego z białym łbem? — spytał niby spokojnie włóczęga, stając naprzeciw drzwi od sieni.
— Tego samego, tego!... coś go w studnię wepchnął... On ma jeszcze znak na czole od krawędzi, ale ty masz za to na nogach i rękach znaki od kajdan... On jest dziś panem, a ty psem, którego jutro złapią i znowu w obrożę zakują... Teraz mnie znasz, Jędrusiu?... — spytał lichwiarz.
W ręku bandyty błysnął długi, składany nóż.
Wawrzyniec, zobaczywszy to, rozśmiał się.
— Cóżto, Jędrusiu, igiełka... hę?...