Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I na to zgoda! Punkt czwarty dotyczy wysokości naszych wkładów...
— To najmniejsza! — odezwał się milczący dotąd pan Antoni.
— Właśnie, że nie najmniejsza! — wtrącił Piołunowicz. — Ja ofiaruję... dwa tysiące rubli...
— Panowie! — zaczął Damazy — tak piękny początek robi mi otuchę, że ten najświeższy nasz projekt błogie wyda owoce. Panowie! ofiara szanownego prezesa wskazuje nam to, cośmy zrobić powinni, i dlatego pozwoli pan rejent zapytać się... o wysokość swego wkładu.
— Dam także dwa tysiące rubli. A pan dobrodziej?... — spytał rejent Damazego.
— A pan Piotr dobrodziej? — ciągnął Damazy.
— Pięćset rubli — odparł Piotr. — A pan Damazy dobrodziej?...
— Dwa a dwa: cztery... Cztery tysiące pięćset rubli. A pan sędzia dobrodziej?... — spytał Damazy.
— Sto pięćdziesiąt rubli. A pan dobrodziej?... — dowiadywał się sędzia.
— Cztery tysiące sześćset pięćdziesiąt rubli — rachował Damazy. — A pan Wolski szanowny?...
— Dziesięć tysięcy rubli; notabene nie ode mnie, tylko od mego wuja — odparł Wolski.
— Czternaście tysięcy sześćset pięćdziesiąt rubli — mówił Damazy. — A pan Antoni dobrodziej?...
— Ja tam nie bawię się w filantropją! — rzekł wielki pesymista, trzymając piórko w zębach.
— Drogi wiceprezesie, a ile też pan dobrodziej ofiarujesz? — spytał powtórnie pan Piotr Damazego.
Mówcę zniecierpliwiła ta natrętność, odparł więc:
— Sądzę, że zebraliśmy już dość wielki kapitał, dalsze więc wkłady byłyby zbyteczne... Ja zaś ze swej strony mogę, co najwyżej, dołożyć do okrągłych piętnastu tysięcy...