Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najpierwszą czynnością jego było otrzeźwić wuja, który, zobaczywszy go, wpadł w omdlenie. Zbudzony finansista pocałował chłopca w głowę, spytał, czy nie potrzebuje pieniędzy, i w pół godziny później wyjechał kończyć interes, na którym znowu kilkanaście tysięcy zyskał.
We czwartek po owej nocy burzliwej, około jedynastej z rana wszedł Gustaw do gabinetu wuja, którego zastał nad planami i papierami.
Gwoździcki nie był sam: przy drzwiach stało jakieś indywiduum, które Gustaw miał ochotę wziąć za model do obrazu pokątnego doradcy.
— Może przeszkadzam? — spytał Gustaw, dostrzegłszy, że wizyta jego przerwała rozmowę.
— Boże uchowaj! — odparł Gwoździcki. — Posiedź chwilkę, zaraz ci służę...
Potem zwrócił się do osoby, stojącej przy progu.
— Podatki naturalnie zalegają?
— Rozumie się, proszę łaski pana! — odparło indywiduum.
— Trzeba się dowiedzieć o ilości i zaraz zapłacić — mówił finansista. — Trzeba także sprowadzić ludzi do rozbiórki i splantowania... A to... na pogrzeb!...
I podał nieznajomemu trzydzieści rubli.
— Proszę łaski pana, a jak będzie z nim? — spytało indywiduum, kładąc przycisk na ostatnim wyrazie.
— No, jak!... to już skończony niedołęga, trzeba pomyśleć o umieszczeniu go w Dobroczynności. Tymczasem nakarmić, trochę odziać, a nadewszystko wykąpać, bo już chyba od roku niemyty... — odparł Gwoździcki.
— Proszę łaski pana, a z dzieckiem?
— Dziecko, Grzybowicz, oddasz zaraz do ochronki. Ono zdaje się jest chore i w tej wilgoci ani na chwilę dłużej pozostać nie może. Oto kartka!