Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by Kajetanowicz kupił Turzyce, czy wróciłyby kiedykolwiek do nas?
Pani prezesowa nagle zatrzymała się przed Turzyńskim.
— A gdyby ożenił się z Zosią? — szepnęła.
Turzyńskiemu ręce opadły i usta posiniały.
— Co? — rzekł po chwili chrapliwym głosem. — Ten zdechlak?...
— Dajże spokój! On zdrów jak lew. Zapytaj jego lekarza.
— Rozpustnik! Bałamuci pokojówki, umizga się do Klęskiej tu... w moim domu... pod bokiem mojej córki. I ja takiemu wyuzdańcowi miałbym oddać anioła czystości... Zosię?
Pani Dorohuska podniosła wysoko brwi i wzruszyła ramionami.
— Zdajesz się zapominać — rzekła — że wszyscyście jednakowi pod pewnemi względami. I przyznam się, że podobny zarzut jest nawet dosyć dziwny... w twoich ustach!
— Ależ różnica wieku? — wtrącił Turzyński.
— Cóżto za różnica? dziesięć, dwanaście lat?... Taką różnicę dostatecznie wyrównają miljony.
— Ty nie znasz Zosi. Ona prędzej umarłaby.
— To ty jej nie znasz! — przerwała pani Dorohuska. — Zosia jest to panienka bardzo rozsądna, bardzo przywiązana do ciebie, do Stasia... do nazwiska... Bez żadnego wahania zrobiłaby tę drobną i... dość przyjemną ofiarę... Chyba z irytacji zapomniałeś, kim jest Kajetanowicz? Nazwisko ani na jotę nie gorsze od twego, a fortuna książęca... Eh!... co to książęca...
Zapukano do drzwi.
— Czyby on? — zapytał, blednąc, Turzyński.
— Proszę wejść! — zawołała pani Dorohuska.
We drzwiach ukazał się elegancki, uśmiechnięty, ogolony, pachnący mecenas Byvataky.
— Nie przeszkadzam? — zapytał, kłaniając się i trzymając przy piersiach rozszerzone dłonie.