Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili odezwał się głos, tuż za nimi:
— Zosieńko, wracamy do domu. Dowidzenia! — rzekła w dalszym ciągu panna Sobolewska, z uśmiechem podając rękę Płótnickiemu, którą chciał pocałować. Ale panna Krystyna cofnęła się, mocno zarumieniona.
Zosia i nauczycielka poszły ku pałacowi, Józef stał w miejscu, bez ruchu.
— No, kolego! — zawołał wesoło Płótnicki — to i my chyba wracajmy do siebie. Prawda, jaki cudny dzień? Niekiedy zdaje się człowiekowi, że już opuścił ziemię i znajduje się gdzieś, niby w przysionku raju, co?... Kolega musiał tego doświadczyć po trudnym egzaminie, co? Gdybym miał czas, zaproponowałbym koledze jakiś wściekły spacer łódką, wiorstę... dwie wiorsty... aż do utraty sił, ażeby nie oszaleć z radości... Takie bywają piękne dnie, na wsi, podczas lata. Kolega nie zauważył tego?
— Ale bywają i takie przykre — odparł bezdźwięcznym głosem Józef — że człowiek chciałby sobie głowę rozbić o drzewo...
— Ech, faramuszki! Koledze daleko do podobnych desperacyj. W naszym wieku życie jeszcze pali się, świat pływa w oceanie blasków, zapachów, kolorów, muzyki. W takich chwilach czuje się wieczność, chociaż jej niema...
Ujął rękę Józefa, potrząsnął kilka razy i szerokim krokiem poszedł ku bramie parku.
Józef machinalnie przypatrywał się drzewom i marzył:
„Cóżto za arystokratka! Wylazło szydło z torby... Ona potrzebuje przed kimś zwierzać się, i... mnie wybrała!... Rozumie się, że stary sam narobił długów, sam zapomniał o nich, a córka uważa go za ofiarę... Oto jest dziwny rodzaj ludzi!...“
Bieg myśli przerwał się, lecz po chwili znowu zaczął płynąć:
„A gdyby tak pójść do strzelnicy ze Stasiem i Andrzejem i... niechcący... palnąć sobie w łeb?... Z jakiem zajęciem dok-