Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łoski pochwycił go za rękę.
— Cóż znowu! — zawołał. — Rozporządzajcie moim czasem choćby do późnej nocy. Domyślam się, że macie coś ciężkiego na sercu.
— Bardzo... bardzo! — mówił wzruszony kleryk. — Tłuką mnie wątpliwości jak woda koło młyńskie. Sam radzić sobie nie potrafię. Więc do kogoż udam się ze spowiedzią, jeżeli nie do was?
— Spowiedź najskuteczniejsza przed Bogiem...
— Ale czy ja już trafię do tego konfesjonału?
Łoski zatrzymał się i bystro patrząc na kleryka, rzekł:
— No... no... cóż znowu?
— Zejdźmy z tej alei, bo gdyby nam kto przerwał, nie wiem, czy drugi raz zdobyłbym się na odwagę wypowiedzenia wszystkiego.
— Czy nie przesadzasz, kochany?
— Sam ocenisz — ciągnął Podolak i otrząsnął się. — Stoję wobec zagadnienia: co robić? Czy wynieść się stąd, do poczciwego księdza dziekana, dokąd wzywa mnie mój kolega Domejko, czy zostać tu i... może już nie wrócić do seminarjum? Zostać wywłoką, zaprzeć się swoich nadziei, zamiarów, nawet zobowiązań!
— Tak, to już poważna sprawa — rzekł Łoski, biorąc się ręką za brodę. — Pozwól mi jednak zapytać — niech cię to nie obraża — jakim cudem dostałeś się do seminarjum?
— Długa to historja. Zabrałbym ci trochę czasu.
— Mam tyle czasu, ile ty zechcesz mi poświęcić, i — słucham.
— Czy nikt nam nie przeszkodzi? — mówił Podolak, oglądając się niespokojnie. — Zejdźmy na tę ścieżkę, jeżeli nie boisz się wilgoci. Pytasz, dlaczego wszedłem do seminarjum? Z tego samego powodu, bracie, dla którego ty zostałeś i chcesz być nauczycielem: dla służenia ojczyźnie — dodał ciszej.