Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłop wynajął nieszpetne mieszkanko, sprowadził tanie mebelki i — czekał na pacjentów. Otóż, w parę tygodni po osiedleniu się w owej mieścinie, kiedy już praktyka niby zaczęła się ruszać, przychodzi do niego człowiek z obwiązaną szyją. Kolega sadza go, odwija brudne gałgany, patrzy... karbunkuł... A niechże cię gęś kopnie!... I właśnie w chwili, kiedy zastanawiał się, co zrobić z pacjentem, ten fik! z krzesła na ziemię. No i co pan myślisz, że zrobił? Umarł, panie, jak najregularniej, w salonie młodego lekarza, który w tydzień później musiał wyjechać z miasteczka.
To dopiero początek. W innem miejscu wiodło się biedakowi nienajgorzej. Zebrał trochę grosza, ożenił się, miał synka, za którym szalał, kupił domek z ogródkiem, a w tym domku pozaprowadzał rozmaite urządzenia, między innemi — beczki pod rynny dla łapania wody deszczowej.
Otóż, pewnego dnia, po deszczu, wraca mój chłop od chorych i pyta żony, gdzie Staś. — Dopiero tu był — mówi żona. Wołają: Stasiu!... Stasiu!... Niema Stasia. Nareszcie, po jakiejś półgodzince, znajdują Stasia... w owej beczce wody pod rynną.
W parę lat żona uciekła mu z jakimś oficerem, a w tydzień później on sam umarł. Zdaje się, że trochę pomógł naturze, bo znaleziono koło niego flaszeczkę ze strychniną.
Doktór wyjął nowe cygaro i z wielką uwagą przygotował je do zapalenia.
— Otóż, widzi kolega... co chciałem powiedzieć?... aha!... Czasami wydaje mi się, że jestem szczęśliwy, jak Polikrates, któremu całe życie wiodło się, dopóki go nie ukrzyżowali. Nawet gorzej, bo czasami wydaje mi się, że moje powodzenie opiera się na cudzych klęskach, że jakaś siła tajemnicza wykrada szczęście mniej fortunnym kolegom i przelewa je do mojej skarbony życiowej. Ale to są przywidzenia. W każdym razie trzeba będzie pożegnać chlebodawcę, u którego dzieje mi się za dobrze.
Wyszli do bardziej otwartej części parku i w jednej z bocz-