Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Majętny, tak. Lecz obok tego zdecydowany konserwatysta, niezwykle bystry obserwator, a złośliwy! a ironiczny!... Spostrzegam na twarzy pańskiej jakby wyraz niedowierzania? Nieprzyjaciele zarzucają mu, że... nie należy do umysłów olśniewających...
— Mówią, że idjota... — szepnął Turzyński.
— Pozwól, mój drogi... tego nie mówi się o tak bliskim kuzynie! — przerwała zirytowana Dorohuska. — Otóż hrabia lada dzień, lada godzinę przyjeżdża i gdyby zastał cały komplet osób, o których mówiliśmy...
— Mówiła pani prezesowa! — wtrącił z najsłodszym uśmiechem Łoski.
— Mógłby się do nas zniechęcić, stanowczo zniechęcić, co, wyznaję, pokrzyżowałoby moje plany.
Zamyśliła się i po chwili, bystro patrząc w oczy Łoskiemu, zapytała:
— Czy nie sądzi pan, że jednak mamy prawo uwolnić tych państwa od dalszych zajęć w Klejnocie?... Rozumie się, zapłaciwszy im należność!...
Łoski spojrzał na nią pytająco.
— Pomorski wyjeżdża do mnie, panna Klęska też do swojej rodziny, tu gdzieś, w sąsiedztwo. Chodzi tylko o pannę Sobolewską, a nadewszystko o tego okropnego Permskiego... Jakby pan to uważał? — mówiła prezesowa.
— Ja?... Ja tylko we własnem imieniu mogę odpowiedzieć, że każdej chwili gotów jestem...
— Ależ panie! — zawołała Dorohuska — pan nietylko nie może opuszczać nas, ale musi zostać. Taki człowiek jak pan jest ozdobą każdego domu.
— Mój przyjaciel Trawiński także...
— Ten, zdaje się, przystojny młodzieniec, który z panem mieszka? Ależ on jest tak dobrze wychowany!... Widziałam, jak rozmawiał z Zosią, i przyszła mi na myśl młoda szlachta z czasów Ludwika XIV-go. Niechże pan zrozumie, że tu nie