Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszli do następnego pokoju o trzech oknach. Na środku znajdował się potężny stół, oparty na sześciu nogach rzeźbionych, otoczony krzesłami, obitemi skórą. Pod jedną ścianą stał komin kaflowy, obok niego mały kredens, pod drugą — wznosił się wielki kredens, pod trzecią — duża, ciężka szafa. Wszystkie sprzęty były z ciemnego drzewa, na ścianach tu i owdzie wisiały majolikowe talerze i półmiski, na małych półeczkach stały wazony chińskie.
Radcewicz wyjął z kieszeni pęk kluczyków i otworzył szafę, zamkniętą na dwa zamki. W dolnej części wypełniały ją srebrne łyżki, widelce i noże, w górnej srebrne wazy, półmiski i salaterki.
— Co? — zapytał, zwróciwszy się do Trawińskiego.
— Tu chyba musi być z kilkaset funtów srebra — rzekł Józef.
Starzec pokiwał głową.
— Tu — rzekł zniżonym głosem — jest tylko trzy tuziny srebrnych nakryć, a reszta... Reszta platery!... I o tem wie każdy lokaj, każdy parobek, każdy Żyd w miasteczku. Ten kominek był z kararyjskiego marmuru... Na miejscu tych kredensów stały arcydzieła sztuki stolarskiej, rzeźbione przez mistrzów snycerzy...
— Cóż się z tem stało? — zapytał Józef. — Rabowali?
— Nikt niczego nie rabował — odparł stary. — Wszystko dobrowolnie poszło między ludzi i przyozdabia dziś, albo ja wiem, czyje mieszkania? Idźmy dalej.
Wyszli znowu do sieni i minąwszy schody, dostali się do prawego skrzydła pałacu.
— Gabinet pana Zygmunta Turzyńskiego — mówił starzec. — Tu już wszystko nowożytne: szafa bibljoteczna, półka z książkami podręczna, biurko. Widzi pan? Tylko ten fotel pamięta czasy Ludwika XIV-go.
A to — prawił, otworzywszy drzwi następnego pokoju — to sypialnia naszego pana. Na kanapce dwie osoby mogłyby