Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówi on — fabrykanci, mogą dostać wały od zrewoltowanych robotników, ale nie arystokracja rodowa.
Komorowska wzruszyła ramionami.
— Proszę pani — mówił dalej Łoski — ja... gotówem nie dziwić mu się. Ja przecie nie jestem szlachcicem, tylko łykiem sandomierskim, gdzie każdego bednarza, kowala, szewca powinienbym całować w rękę, gdyż prawie każdy z nich jest moim wujem. Pomimo to — czy pani da wiarę? — nie mogę bez wzruszenia patrzeć na Turzyńskich, gdy przypomnę sobie, że w każdym z nich jest kropla krwi Czarnieckiego, Chodkiewicza, Sobieskiego... A ten Klejnot, w którym kilka dni zamieszkiwał Kościuszko!... Kiedy pomyślę, że on chodził po tym dziedzińcu, po tym parku, jeździł po tych alejach, zdaje mi się, że powinienem co krok upadać na twarz i całować tę świętą ziemię... A przecie ta ziemia jest odwieczną własnością Turzyńskich! I pani chce, ażeby tym ludziom nie kręciło się w głowach, kiedy mnie, łykowi, takie myśli uderzają do mózgu, takie uczucia nurtują w sercu? Dla mnie Turzyńscy, choć widzę ich wady, stanowią jakby cząstkę narodowych relikwij...
— Zacny, szlachetny idealisto! — szepnęła Komorowska. — Więc teraz rozumie pan, jak doniosłą rzeczą jest, ażeby kobiety wielkich rodów nie pozwalały sobie na żadne lekkomyślności, lecz były czyste jak zakonnice, gdyż inaczej nietylko skalają, ale zmarnują dostojeństwo rodu.
— Myślę, że i mężczyźni powinni być takimi — wtrącił Łoski.
— Zgorszę pana — odparła Komorowska — ale powiem, że jest to co innego. Bo weźmy drażliwy przykład. Kiedy mężczyzna ma syna zboku, ten syn nie dziedziczy majątku, sławy, ani tytułów. Ale gdy kobieta... Chyba nie potrzebuję kończyć?...
— Dalekośmy zaszli na tym spacerze! — uśmiechnął się Łoski.