Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w rękę? Ale prawda, pani zawsze nietylko piękna, ale i dobra jak anioł.
Józef, słuchając tych wybuchów, zaciskał pięści.
„Ależ ten kochany wuj i kochana ciocia wcale ambicji nie mają!“ — pomyślał i tym razem naprawdę chciał wymknąć się z domu. Szczęściem Łoski zwrócił na niego przymrużone oczki i zawołał:
— Ho!... ho!... Józiu!... chodź ino tu na sprawę.
Głosowi temu nie mógł oprzeć się Trawiński i szybko wybiegł na dziedziniec. Wodnicka schwyciła go za rękę i zwracając się do Zosi, rzekła:
— Pozwoli pani, że będę miała honor przedstawić mego siostrzeńca...
— Józio już miał zaszczyt być przedstawiony paniom — odezwał się uprzejmym tonem Łoski.
Panna Zofja skłoniła mu się chłodno i zdaleka, panna Krystyna gorąco uścisnęła go za rękę. W Józefie gniew zakipiał. Chłopak wyprostował się jak sprężyna i ostro spojrzał na pannę Turzyńską; w tej chwili jednak wziął go pod ramię Łoski i zapytał:
— Dlaczegożeś ty do tej pory nie był u mnie?
— Jestem zajęty... nie znam drogi — wyszeptał Józef, drgającemi z gniewu ustami.
— Może pani raczy tymczasem spocząć na ganku. Zaraz się tu coś znajdzie. Cóż panią sprowadziło do nas? — mówiła Wodnicka.
— Wielka, ale to wielka prośba — odparła panna Zosia. — Niech sobie pani wyobrazi, że u nas drób zdycha...
— Nie dziwię się! — szepnęła nie bez ironji pani Wodnicka, śmiertelna nieprzyjaciółka pani Komorowskiej, która w Klejnocie zarządzała gospodarstwem kobiecem.
— Prawie że już nie mamy ptactwa w domu — ciągnęła panna Zofja — więc przyjechałyśmy prosić panią...
— O kilkanaście sztuk? Ależ z największą chęcią!