Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nu, i pan Łoski nic? — nalegał młody Rosjanin. — A taki zdawało się wielki nauczyciel swego narodu!
— Bo zaskoczyłeś nas, panie Dymitrze — odpowiedział Łoski. — Na takie kwestje nie wytrząsa się odpowiedzi z rękawa.
— A ja myślałem, że, komu jak komu, ale wam, Polakom, na takie pytania najłatwiej odpowiadać. Przecie niejednemu z was trzymali pod kluczem, nietylko dziada czy ojca, ale może nawet siostrę i matkę. To tak wreszcie łatwo wyobrazić sobie istotę ukochaną, która, siedząc za kratami, wyczekuje od nas pomocy. A może wy już umiecie tylko podawać prośby o uwolnienie?
Po wyrazie fizjognomji Trawińskiego było widać, że rzuciłby się na szyję Dymitrowi.
— W naszej historji legendarnej — odezwała się panna Krystyna — był smok, który wielkie szkody robił narodowi. Ale przyszedł bohater, Krakus...
— To, to!... bohaterowie powinni przyjść! — wtrącił Permski.
— ...i dał smokowi barana, wypełnionego siarką.
— Ehe! — machnął ręką Permski — teraz niema głupich smoków. Teraz naprzód obłupuje się barana ze skóry, potem dzieli się mięso na kawałki, moczy się barana i ubija, ażeby skruszał, a dopiero, upiekłszy go na wolnym ogniu, zjada się bezpiecznie.
— A ja, gdyby mi kto uwięził, naprzykład, choćby tę oto siostrę, złapałbym rewolwer i palnąłbym w łeb takiemu smokowi! — zawołał Staś Turzyński. Panna Zofja życzliwie uśmiechnęła się do niego.
— A gdyby od smoczej skóry odbijały się kule i na twój jeden rewolwer odpowiedziało sto karabinów, to co? — spytał Permski.
— Pozwólcie mi tylko wybudować mój wóz latający z armatami, a już ja sobie dam radę — wybełkotał Pomorski, i tak machnął palcatem, że o mało nie potrącił panny Klęskiej.