Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powyginanych, a obok nich elegancki powóz i duża bryczka. Na prawo od ekwipażów płonął wielki ogień, przy nim krzątała się dama w sukni płóciennej, a towarzyszący jej mężczyzna, w słomkowym kapeluszu, pił herbatę. Ruchy mężczyzny wydały się Trawińskiemu tak znajome, że nie mógł oczu oderwać, i dopiero po chwili spostrzegł inne osoby ugrupowane pod lipami.
Były tam przedewszystkiem trzy panienki: jedna w sukni ponsowej, bardzo ruchliwa, druga w białej, trzecia w bladoniebieskiej. Obok panien kręciło się kilku młodych ludzi. Jeden miał na sobie żółtawy garnitur, jakby z surowego jedwabiu uszyty; drugi, tęgi i wysoki, z głosem basowym, miał czarne spodnie i żółtawą kurtkę, może także z jedwabiu; dwaj uzbrojeni w kije młodzieńcy nosili szare ubrania marynarkowe, a piąty, najniższy z nich i najniespokojniejszy, był od stóp do głów odziany biało.
Ponieważ Neruś ciągle skakał dokoła Trawińskiego, co gniewało pudla, który niezadowolenie swoje wyrażał podszczekiwaniem, więc towarzystwo zwróciło uwagę na nieznanego przybysza. Pan, pijący herbatę przy ognisku, wykonał jakieś ruchy tułowiem i rękoma, co rozbudziło jeszcze żywsze wspomnienia w Józefie, a od gromadki panienek oderwał się młody człowiek, ubrany biało, i szybkim, zręcznym krokiem zbliżył się do Józefa. Obaj młodzieńcy jednocześnie podnieśli ręce do kapeluszy, a przybysz w białem ubraniu rzekł:
— Nazywam się: Bywataki... O, moje nazwisko tak się pisze...
Wydobył z bocznej kieszeni marynarki bilet z napisem: Justynjan de Byvataky.
— Jestem Józef Trawiński... Zabłądziłem w lesie...
— Zabłądził pan?... A gdzież pan mieszka?...
— Stale w Warszawie, a od wczoraj w Kamieniu.
— W Kamieniu?... U kogo tam?...
— U mego wuja, Wodnickiego.