Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miego, potwornych kształtów robaka. Oto wielka głowa, oparta na dziesięciu nóżkach, a zakończona dziobem. Oto zaklęśnięta szyja, potem grzbiet wznoszący się i spadający, nareszcie — olbrzymi ogon, a wszystko oparte na mnóstwie nóg... Czytając książki z ojcowskiej bibljoteki, Józef wiedział, że kiedyś zaludniały ziemię straszne i strasznej wielkości gady; żaden z nich jednak nie był ani tak wielki, ani tak groźny, jak ta oto gromada drzew.
Chłopak uśmiechnął się.
— To jest — rzekł do siebie — ów bajeczny smok, który pilnuje czarnoksięskiego zamku. Tchórz nie wejdzie tam, a przynajmniej nic nie zobaczy; ale ja pójdę... choć parę kroków...
Za olbrzymim robakiem, tuż pod lasem, zauważył Józef inną grupę z kilku drzew. Były tam dwie sosny wyprostowane, aż wtył wygięte, niby bardzo dumna para małżonków; obok nich biegły dwie małe sosenki, oczywiście córeczki, z rozpuszczonemi włosami; zaś o kilkanaście kroków przed niemi szedł krygujący się chłopak, przed którym znowu biegły dwa niziutkie krzaczki, niby pieski.
— Oto wesoła rodzina! — rzekł do siebie Trawiński. — Las nie jest tak straszny, jak zapowiada smok.
Las był mieszany: składał się z sosen i drzew liściastych. Sosny przeważnie młode, rzadko rozsypane, niby na publicznym balu goście, którzy sami nie tańcząc, przypatrują się tańcującym. Oto grupa lip. Jedna stoi wyprostowana, druga rzuca się jej na szyję, trzecia — gwałtem odciąga zbyt sentymentalną. Sosny przypatrują się widowisku z uwagą: niektóre pochyliły się, a jedna to nawet zbiega z pagórka, jakgdyby rada przyjąć udział w uściskach. Ponad wszystkiem — z błękitnego nieba wychyla się biały obłok, a między drzewami płynie woń żywicy, miodu i macierzanki.
— Ach, mamusiu, dlaczego ciebie tu niema!... A kiedy ja