Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w towarzystwie buchalterowej, dawnej przyjaciółki Heleny, wyszedł naprzeciw niej piechotą.
Helena istotnie przyjechała. Uściskano ją, ucałowano wedle zwyczaju i w kilka minut potem mała ta grupa osób posuwała się zwolna po piaszczystej drodze w stronę fabryki.
Helena od kilku lat już nie była w osadzie. Znalazła więc wiele zmian, których widok pobudzał ją do nieustannych wykrzykników i pytań.
— Ależ ta fabryka ogromnie się powiększyła, stryju — mówiła panienka. — Za ostatniej mojej bytności były tu tylko cztery kominy, a dziś...
— Jest ich dwanaście — dokończył stryj.
— No, no!... i skąd się to wszystko wzięło?
— Żarski zbudował, nasz inżynier naczelny.
— Żarski?... Nie znam go. A co to za wieża stoi tam na lewo? — pytała Helena.
— To piec wielki. Od przybycia Żarskiego sami już wytapiamy surowiec — objaśnił kasjer.
— A ten żółty pałacyk co znaczy?
— To jest nasz szpital. Prezes nie chciał go założyć, ale Żarski uparł się i dzięki jemu mamy dziś bardzo pożyteczną instytucję.
Helena zamyśliła się.
— Ten wasz Żarski, to jest jakaś znakomitość! — rzekła.
— Bah! — mruknął stryj. — Szkoda tylko, że wyjeżdża.
— Czy to bardzo stary człowiek?
Teraz pani buchalterowa osądziła, że Helena wkracza w granice jej specjalności, szybko więc odparła:
— Ale gdzież tam stary! Ma najwyżej trzydzieści kilka lat. A gdybyś wiedziała, jaki on śliczny!... Twarz grecka, włosy ciemne, oczy czarne, wzrost średni, a jaka postawa!... Mówię ci, że nawet grzech być tak pięknym!
Zapał buchalterowej zaciekawiał coraz mocniej Helenę.
— On żonaty? — spytała.