Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już chciałem iść coraz wyżej. Więc gdy mi mocy zabrakło, rodzice poczęli sprzedawać odzienie swoje i dzieci, swoją pracę, przyszłość młodszego rodzeństwa i własny spokój na starość.
Dzięki ofiarom dostałem się między obłoki, na szczyt, obiecując tym, co na dole zostali, że im podam rękę i wciągnę za sobą. Wzamian za słowa obietnicy, oni dawali mi krew i pot, które tam, wysoko, ceniły się jak purpura i klejnoty.
Wszedłem do bogów ziemskich. Mieszkałem w ich pokojach, z których każdy był większy od naszej chaty. Piłem nektar i jadłem ambrozją, której kęs nabywał się za cenę stu bułek chleba. Kwiaty, które na dole miały tylko łodygi i ciernie, tu, — na górze, składały w dani swoje barwy i zapachy.
Stąd widzieliśmy cały świat. Stąd słońce wyglądało jak płomień życiodawczy, gwiazdy jak słońca, a planety — jak mieszkania istot posiadających potrzeby, ruch i czucie. Tu zdejmowaliśmy pioruny z nieba i za ich pomocą, nad głowami szarego tłumu, przesyłaliśmy wiadomości. Siła ognia zastępowała nam miljony rąk, a kombinacja kół i sprężyn — zręczność i czujność ludzką.
Z naszego szczytu widzieliśmy świtanie cywilizacji i zgadywaliśmy, o czem myślały ludy dawno zmarłe.
Gdy zmęczyła nas mądrość, zwracaliśmy się do rozkoszy. Piliśmy natchnienie z oczu najpiękniejszych kobiet, całowaliśmy ich usta. A jeżeli nam sił zabrakło, odwróciwszy się od natury, przypatrywaliśmy się utworom cudownej fantazji genjuszów.
Było mi dobrze z bogami, a im ze mną. Niektórzy chcieli mnie obdarować swoją władzą i szczęśliwem dziedzictwem. Lecz w chwili, kiedy miały pęknąć więzy łączące mnie ze światem wyrobników, usłyszałem głos z dołu:
— Nie opuszczaj ich!... Pamiętaj...
To mówił ojciec, zapadający się w grób. Ci, o których miałem pamiętać, patrzyli na mnie smutnemi oczyma obdarci, zgłodniali, rzuceni na pastwę sieroctwa.