Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie strach tobie, Wicusiu, zostać wielkim panem? — spytała nagle matka, żegnając się.
— Phy! — mruknął ojciec. — Napoleon był większym panem, a także powstał z niczego. Szlachcic może być i królem.
Uważałem jednak, że moje świetne widoki obudziły więcej niepokoju i zdziwienia, aniżeli uciechy.
W najbliższą niedzielę przypadał odpust. Do kościoła było kilka wiorst. Jeden nasz koń zakulał, więc my, starsi, poszliśmy na nabożeństwo piechotą, a Kazia i Ludkę oddaliśmy na wóz sąsiadowi.
W kościele stanęliśmy przy drzwiach, zwyczajnie jak biedacy. Kapota mego ojca i chustka matki nie dawały nam prawa do ławek przed ołtarzem. Wszelako mój mundur z szafirowym kołnierzem i złoconemi guzikami zrobił wrażenie. Ubodzy sąsiedzi usuwali się z miejsc, bogaci ściskali ojca za rękę, kobiety nie spuszczały ze mnie oczu.
Nabożeństwo trwało kilka godzin, poczem wróciliśmy do domu, a z nami mniejsze dzieci, bo sąsiad, który je tu przywiózł, pojechał w inną stronę.
Nie uszliśmy stu kroków za wieś, gdy Kazio zaczął płakać ze zmęczenia i głodu. Ludka także ociągała się i pobladła.
Wtedy ojciec wziął na ręce Kazia, a ja Ludkę, pomimo jej oporu i zapewnień, że dojdzie sama. W połowie drogi dziewczynka oparła głowę na mojem ramieniu i twardo zasnęła. Słońce piekło, droga była nierówna, Ludka dość ciężka. Pomimo to nie oddałbym jej nikomu. Mała ofiara, jaką dziś po raz pierwszy zrobiłem dla niej, sprawiła mi duże zadowolenie. Byłem szczęśliwy, czując, że jestem użyteczny.
Zdaje mi się, że w czasie powrotu z kościoła, uczułem silniejsze niż dawniej przywiązanie do Ludki. Wtedy przemknęła mi myśl, że tem mocniej będę kochał moje rodzeństwo, im więcej oddam mu usług.
Wieczorem poszedłem wcześniej do swego pokoiku i leżąc na tapczanie, czytałem książkę. Za ścianą, stojącą w głowach,