Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

robić; ale wzięć się do ścinania, albo drobienia drzewa żywota — nikt nie chciał. Jeden był za dobrze urodzony do wszelkiej pospolitej pracy, drugi zanadto inteligentny, trzeci miał za wiele pieniędzy, ażeby potrzebował hańbić się trudem ręcznym...
Przez dwa dni ciągnęły się straszne spory, kilka osób padło od noża, albo od kuli rewolwerowej. Skończyło się na tem, że wszyscy, ale to wszyscy Ypsylonowie, choć cokolwiek zamożniejsi, jako tako dobrze urodzeni, albo odrobinę oświeceńsi — opuścili świątynię, fakira i drzewo żywota, a zostało tylko kilkanaście osób z ludu prostego.
Gdy Europejczycy do nich zwrócili się z prośbą o ścięcie i rozdrobienie drzewa żywota, odpowiedzieli, że zrobią to jak najchętniej i natychmiast. Jakoż wzięli siekiery cudnie rzeźbione i osadzone na misternych toporzyskach i poszli do drzewa. Lecz ile razy kto uderzył w pień, błyszcząca siekiera rozsypywała się w proch; okazało się bowiem, że dla oszczędzenia trudu i kosztów, ypsylońscy fabrykanci siekier, zamiast ze stali, kazali odlać je z cyny...
I otóż zdarzyła się rzecz najgorsza, o jakiej można było marzyć. Po kilkudziesięciu i kilkuset uderzeniach, wszystkie siekiery pokruszyły się, ale od drzewa żywota nawet kawałek kory nie odprysnął. Boska roślina na każdy cios odpowiadała naprzód jękiem, później skargą, wkońcu groźnym łoskotem i nareszcie... zniknęła... całkiem z powierzchni ziemi!...
Zrozpaczeni delegaci wszecheuropejscy z nienawiścią do Ypsylonów powracali do domu, a niektórzy zabijali się sami, mówiąc, że po utracie tak pięknych nadziei, życie straciło dla nich urok.
Na gruzach kaszmirskiej świątyni pobożny fakir został sam, otoczony nieliczną garstką uczniów. Pewnego razu jeden z nich zapytał:
— Mistrzu, jeżeli wolno niepokoić uszy twoje głupiemi pytaniami, racz nam objaśnić, dlaczego ścięcie drzewa żywota