Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moją bowiem zajął przedmiot napozór błahy, a jednak dokuczliwy.
Na koźle, obok dorożkarza, stał mój rower; na jego kierowniku huśtała się ceratowa torebka, a w niej żylasta szynka i zakalcowate bułki, które dziś z rana wywiozłem z Warszawy.
Ach! gdyby kto wiedział, jak mi obmierzła i ta szynka i te nieszczęsne bułki… Poprostu — czułem wyrzuty sumienia, żem nie oddał tych produktów jakiemu biedakowi, których napotykałem w drodze… Zresztą nawet znalazłszy się na stacji, jeszcze mogłem zrobić z nich prezent pijaczynie Walkowi, a choćby Jędrkowi… no i nie zrobiłem… I wiozę zpowrotem do Warszawy ten nędzny ochłap, który po dziesięciogodzinnym pobycie na świeżem powietrzu może cuchnąć…
O, gdybym mógł szynkę i bułki wyrzucić na ulicę… Ale czy podobna pozbyć się tej zmory wobec mnóstwa przechodniów? Dorożkarzowi także ofiarować tego nie mogę, ponieważ obrazi się na mnie i zwymyśla… O, niegodziwa Róziu, coś ty mi narobiła!…
Kochany Łabiński czekał na nas w kancelarji i powiedział, ażebyśmy przyszli z pieniędzmi nazajutrz o dziewiątej rano, a sprawa z wierzycielem będzie załatwiona. Gdy mu zaś napomknąłem o obawie rejenta Wierzgajły, że wierzyciel, z powodu niestawienia się dziś o szóstej, mógł zerwać układy i przystąpić do licytacji majątku Przewracalskich, Łabiński obraził się.
— A cóżto kolega myślisz — zwrócił się do Wierzgajły — że my, w Warszawie, nie potrafilibyśmy obronić uczciwego człowieka od krzywdy, choćby się o kilka godzin spóźnił?… Tyle jeszcze mam zaufania do kolegi, że w razie potrzeby, sam założyłbym za was…
Wierzgajło był tak rozczulony, że o mało znowu nie rozpłakał się. A gdy, wsiadłszy w czekającą na nas dorożkę, jechaliśmy ku memu domowi, staruszek, ściskając mnie za obie ręce, rzekł: