Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz go, jaki mądry!... W takim domu nie pluje się na podłogę!...
— Tylko gdzie?
— Ma się wiedzieć, że albo w piec, albo w doniczki...
Łucja aż pobladła. Spostrzegł to mąż i zapytał:
— Cóż, nie podobają ci się?
— Owszem — odparła. — Są to ludzie bardzo uczciwi, ale strasznie ordynaryjni.
— Poczekajże, przedstawię ci inteligentnego młodzieńca. Ukończył cztery klasy i wogóle dużo nad sobą pracuje. — I po chwili przyprowadził jej franta w modnym surducie, który nawet do jedzenia nie zdejmował rękawiczek.
Po zaznajomieniu się, usiedli obok siebie na krzesłach i Łucja zapytała:
— Pan podobno dużo czyta?
— O tak, pani — odparł frant — po całych dniach, po całych nocach...
— Cóż głównie?
— Rozmaicie — ale głównie to filozofów.
Łucja zdziwiła się i zapytała nieśmiało:
— Któregoż pan ceni najwięcej?
— Kilku... kilku!... Jednego tego, co to... ech! bodajże cię... A drugiego tego... jakoś zapomniałem nazwiska. Ja tak zawsze zapominam, jak tylko się spocę...
— Do jakiejże narodowości należą ci filozofowie?
Frant począł wykręcać się.
— To trudno wiedzieć, proszę pani!... Tacy wielcy ludzie, jak filozofowie, do wszystkich narodów należą...
Łucja szybko pożegnała go. Zdawało jej się, że każdy z obecnych tu nieinteligentnych czeladników wart był więcej, aniżeli młody blagier, który studjował filozofję.
Zjadłszy, co im dano, czeladnicy poczęli po raz drugi całować rączki interesującej Łucji, a następnie jak weszli tak i wyszli hurmem wpośród głębokich ukłonów. Tylko w naj-