Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Istotnie był niewolnikiem, przynajmniej na noc dzisiejszą; musiał robić, co mu kazano, pod grozą śmierci dla siebie i tysiąca ludzi niewinnych. Więc ze spokojem, jaki daje wielka obawa, ujął skazówkę śruby i przy pomocy lupy i nonjusza posunął ją o dwadzieścia jeden minut w łuku. Manometr zwolna wrócił do właściwego położenia, a Juljan uczuł, że miejsce trwogi zajęła mu w sercu duma.
— To jednak nie jest trudne, ani niebezpieczne!... — pomyślał, usiłując zapanować nad mimowolnem drżeniem rąk.
Załaskotało go w piersiach i zaczął się śmiać, jak nerwowa kobieta, która, zląkłszy się czegoś podobnego do myszy, poznaje własną aksamitkę. I nagle po zgnębieniu, jakiego od godziny doświadczał, opanowało go natchnienie. Marzył, że ponura izba zamienia się w szereg jasno oświetlonych salonów, gdzie miasto Paryż wydaje dla niego ucztę. On widzi wykwintne tłumy, słyszy szelest strojnych sukien kobiecych i szmer rozmów, gdzie każdy powtarza jego imię.
Wtem wszystko umilkło, głowy pochylają się, muzyka gra. To wszedł on, wczoraj nieznany cudzoziemiec, dziś — przedmiot ogólnej czci i podziwu... „Sława! sława!... sława!...“
Na płonące od iluminacyj ulice Paryża wyległa miljonowa ludność; z oczyma utkwionemi w górę, śledzi ona obroty kilku oświetlonych statków powietrznych. — „Czy to balony?...“ — „Nie, to są metalowe pancerniki, unoszące wojsko i artylerją...“ — „Kto je zbudował?...“ — Ten a ten... — „Twarde nazwisko, ale po niem przejdziemy na drugą stronę Renu...“ — „Nad Ren!... nad Ren!...“ — wołają krocie. — Sława!... sława!...
A tam, przez pola okryte śniegiem, na wszystkie strony, zadyszane lokomotywy niosą wieść o nadzwyczajnym wynalazku. „Wielka godzina — mówią — wybiła dla świata, państwo atmosfery zdobyte, Francja dostała w rękę oręż, którego już nikt nie złamie. Biada tym, co ośmielą się nie wysłuchać jej żądań...“ „Sława! sława!... sława!...“