Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jabym wymówiła — odparła Brygida. — Poco on paniusi tyle zgryzoty i strachu narobił?...
— A i tej jego panny i jej ciotki także niema co zapraszać — dodała prezesowa. — Jeżeli chce się żenić, niech się żeni, i konkurować o pannę także mu nikt nie broni, — ale pocóż ja mam z ich łaski nie sypiać i zdrowie marnować?
Słowa te ogromnie podobały się Brygidzie, która odparła:
— Oj!... złotemi literami wypisaćby to, co pani teraz mówi. Ten Kurdybanowicz to musi być wielki nicpoń!...
Ja zawsze myślałam, że pani przecie dojdzie kiedyś do rozumu i nie będzie wspierać takiego hołocuca, co to niby uczciwy i nabożny, a on gorszy psa, gorszy lutra!
Usłyszawszy to, prezesowa uczuła pewną ulgę na sercu i postanowiła bądź co bądź pozbyć się Kurdybanowicza z domu. Ta myśl, że już nie będzie płacić za jego karety i teatra, że do jej cichego mieszkania nie będą się po północy dobijali woźnice, ucieszyła ją tak, że staruszkę minęło wzruszenie i około piątej zasnęła.
Błahe są jednak i wątłe, o duszo pobożna! zamiary ludzkie, jak cię o tem przekona dalszy bieg dziejów JW. prezesowej.
Na drugi dzień, około południa, zacna staruszka, pomodliwszy się na cześć Bogu i umywszy się na uciechę dobrym ludziom, powstała ze swego łoża boleści i usiadła, jak zwykle, na fotelu. W tej samej chwili dano jej znać, że przyszedł Kurdybanowicz. Starowina aż się zatrzęsła, pofolgowawszy jednak przyrodzonej dobroci serca, kazała go prosić do salonu, robiąc poprzednio bardzo surową i majestatyczną minę, właśnie jak przystało na wdowę po tak znakomitym dygnitarzu.
To jej usposobienie zmiarkował widać niegodzijasz, ledwie że bowiem wszedł, wnet runął do nóg staruszki i całując ze skruchą skraj jej szaty, zawołał:
— Ach, pani!... ach, pani!... co też ja zrobiłem najlep-