Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, to bardzo dobra myśl! — zawołał Filip, czując, że mu się robi niedobrze.
W taki to sposób poczciwy kolega, umieściwszy buchaltera i jego żonę w osobnym przedziale, bawił ich rozmową i swemi planami na przyszłość aż do Skierniewic. Tu doniósł im, że wszystkie wagony przepełnione jadącymi, i że musi się przedrzemać, ponieważ parę nocy nie spał. Państwo Filipowie okazali ze swej strony wielkie zmartwienie z powodu utraty tak wesołego towarzysza.
— No, teraz przynajmniej będziemy mieli spokój! — zawołał buchalter, gdy już drzwi wagonów zamknięto.
Lecz przeznaczenie chciało inaczej, w tej chwili bowiem zajechała przed stacją kareta, z której wyszedł jakiś chudy, wysoki jegomość z długiemi faworytami, w szkockiej czapce na głowie.
Po przybyciu nowego podróżnego wszczął się hałas, bieganina, otwieranie i zamykanie drzwiczek. Hałas ten od lokomotywy zbliżał się stopniowo ku wagonowi, zajmowanemu przez małżonków, którzy z przestrachem w otwartych drzwiach ujrzeli długie faworyty chudego pana.
Niebawem pan ów wkwaterował się do ich przedziału.
— A niechże was pioruny zapalą! — krzyknął prawie odchodzący od przytomności buchalter.
— Fe!... któż tak klnie nieprzyzwoicie? — zgromiła go Zosia.
Buchalter zarumienił się i przeprosił żonę, a podróżny tymczasem usiadł w kącie, wydobył notyskę i słownik i zagłębił się w czytaniu.
Gdy na jednej z następnych stacyj pan Filip wszedł do bufetu, ujrzał za sobą chudego podróżnika, który odezwał się łamaną francuzczyzną:
— Jestem John William Pimperlok, honorowy członek asenizacyjnego towarzystwa Carlton Fertilisery Company i wielu innych. Ciągnij pan!...